Matka w Cieniu Zła



Rozdział 1: Szepty ciemności

Joanna siedziała na kanapie, wpatrując się tępo w ekran telewizora. Chociaż obraz migotał przed nią, nie była w stanie skupić się na filmie. Czuła ciężar dnia – zgiełk, który towarzyszył opiece nad trójką małych chłopców, i jednocześnie coraz bardziej natarczywe poczucie niepokoju, które od jakiegoś czasu wisiało w powietrzu. Była matką siedmioletniego Grzesia, pięcioletniego Krzysia i trzyletniego Michała. Każdy dzień to niekończące się pytania, kłótnie i prośby, ale teraz, kiedy nastała noc, cisza wydawała się bardziej złowroga niż kojąca.

Słyszała jedynie jednostajny dźwięk zegara tykającego na ścianie, co przypominało jej, że czas płynie, ale nie przynosi ukojenia. Od pewnego czasu w domu na ulicy Gruchacza coś było nie tak, choć nie mogła tego zidentyfikować. Z początku myślała, że to zwykłe zmęczenie – dni wypełnione obowiązkami, nocami wciąż czuwała nad dziećmi. Ale to uczucie niepokoju rosło z każdą godziną.

Ciszę przerywał delikatny szelest. Słaby, niemal niezauważalny, jakby ktoś powoli przesuwał coś po podłodze. Serce Joanny zabiło mocniej, a w głowie natychmiast pojawiła się myśl: „To tylko wiatr”. Ale ten dźwięk był inny, bardziej natarczywy, bardziej rzeczywisty.

— Co do… — szepnęła pod nosem, wstając powoli z kanapy.

Stanęła na środku salonu, nasłuchując. Oddech jej przyspieszył. W domu było chłodno, może nawet zbyt chłodno jak na tę porę roku. Podeszła do termostatu, sprawdziła ustawienia, ale wszystko wydawało się być w porządku. „Może to tylko przeciąg,” pomyślała, próbując uspokoić swoje nerwy.

Ale wtedy usłyszała go ponownie – szelest dochodzący z pokoju dzieci. Coś poruszało się powoli, niemal niezauważalnie. Przez chwilę stała nieruchomo, próbując wyłapać dźwięk. „Pewnie któryś z chłopców przewrócił się na łóżku,” starała się racjonalizować, ale serce biło jak oszalałe.

Kiedy w końcu ruszyła w stronę pokoju dzieci, każdy krok wydawał się jej ociężały, jakby coś trzymało ją na uwięzi. Ciemność, która otaczała ją z każdej strony, zdawała się nabierać kształtu, przygniatając ją swoim niewidzialnym ciężarem. Drzwi do pokoju były uchylone, a zza nich wydobywał się cichy szept. Zatrzymała się przed nimi, słysząc wyraźne, choć niemal niesłyszalne słowa.

— Krzyś? — wyszeptała, ledwo słyszalnie.

Oparła dłonie na framudze drzwi, czując, jak drżą. Spojrzała w ciemność pokoju, a jej oczy natychmiast wychwyciły postać Krzysztofa. Chłopiec siedział na łóżku, wpatrzony w jeden punkt, zupełnie nieruchomy. Jego usta poruszały się w cichym, nieustannym szepcie.

Joanna zamarła. Jego szept był pełen niezrozumiałych słów, jakby mówił do kogoś, kogo ona nie mogła zobaczyć. Złapała się za gardło, próbując złapać oddech.

— Krzyś? — powiedziała głośniej, ale jej głos był pełen drżenia.

Chłopiec nie reagował. Jego twarz, choć spokojna, miała w sobie coś niepokojącego, coś, co sprawiało, że Joanna chciała odwrócić wzrok, ale jednocześnie nie mogła oderwać oczu. Głowa chłopca powoli odwracała się w stronę pustego kąta pokoju. Było coś przerażającego w tej nienaturalnej pozycji, w jego ruchach.

„To lunatykowanie,” pomyślała Joanna, starając się znaleźć racjonalne wyjaśnienie. Ale wtedy Krzysiek przerwał ciszę.

— On tu jest… — wyszeptał, nie odwracając wzroku od pustego miejsca w rogu pokoju.

Joanna poczuła, jak jej żołądek wywraca się do góry nogami. Nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła, że z każdą sekundą ciemność w pokoju staje się bardziej przytłaczająca, bardziej rzeczywista.

— Kto tu jest? — spytała, próbując opanować strach w swoim głosie.

Krzysztof milczał przez chwilę, a potem znowu wyszeptał:

— On patrzy…

Joanna nie mogła tego znieść. Podeszła do łóżka i delikatnie potrząsnęła syna za ramię. Jego ciało było zimne, jakby całkowicie odcięte od rzeczywistości.

— Krzysiu, obudź się, kochanie! — powiedziała desperacko, ściskając go mocniej.

Chłopiec nagle spojrzał na nią, jakby dopiero teraz zauważył jej obecność. Jego oczy były szeroko otwarte, pełne dezorientacji.

— Mamo? — zapytał cicho, jakby nie pamiętał, co przed chwilą mówił.

— Wszystko w porządku, kochanie — powiedziała Joanna, choć jej głos drżał. — Miałeś zły sen.

W tym momencie zrozumiała, że to nie był zwykły sen. Czuła, że coś innego działo się w jej domu, coś, czego nie mogła zrozumieć ani kontrolować.

Krzyś wtulił się w nią, a ona głaskała jego głowę, starając się uspokoić swoje serce. Jednak gdzieś w głębi duszy wiedziała, że to, co się działo tej nocy, było tylko początkiem czegoś o wiele bardziej złowrogiego.


Następny dzień był podobny do każdego innego. Dzieci bawiły się na podwórku, a Joanna próbowała zająć się codziennymi obowiązkami. Jednak wydarzenia poprzedniej nocy wciąż nie dawały jej spokoju. Czuła, że coś czaiło się w cieniu, coś, co nie zamierzało odejść. Zrobiła sobie kawę, ale kiedy podniosła filiżankę do ust, jej ręce drżały tak mocno, że niemal ją upuściła.

„Muszę przestać o tym myśleć,” pomyślała, próbując skupić się na zadaniach domowych. Poszła do kuchni, gdzie zamierzała przygotować obiad dla chłopców. Zaczęła kroić warzywa, starając się nie myśleć o poprzedniej nocy. Nagle usłyszała głuchy stukot zza okna. Podbiegła szybko, by sprawdzić, co to było, ale nie zobaczyła nic podejrzanego.

„To pewnie wiatr,” pomyślała, choć w głębi duszy wiedziała, że to nie była prawda.

Kilka minut później wyszła z kuchni, by sprawdzić, co robią chłopcy. Kiedy wróciła, jej serce zamarło. Wszystkie szafki i szuflady były otwarte na oścież. Noże, talerze, sztućce leżały rozrzucone na podłodze. Poczuła dreszcz na plecach.

— Co do…? — szepnęła do siebie, rozglądając się wokół, jakby próbowała zrozumieć, co właśnie się wydarzyło.

Przesunęła dłonią po kuchennym blacie, jakby dotyk przedmiotów mógł jej pomóc zrozumieć, co się stało. „To nie mogło się stać samo. Nie ma mowy.” Przypomniała sobie chłodny dotyk powietrza z poprzedniej nocy, ten moment, kiedy jej syn mówił


Rozdział 2: Otwarte Szuflady

Noc była duszna, a powietrze w domu na Gruchacza zdawało się ciężkie od niewidzialnego napięcia. Joanna przewracała się z boku na bok, próbując zasnąć, ale jej myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń poprzedniego dnia. Mimo starań, nie potrafiła znaleźć racjonalnego wyjaśnienia dla tego, co zobaczyła – ani dla tego, co czuła. Nienaturalna cisza, szelest w ciemności, otwarte szafki. Czuła, że jej dom stał się polem do rozgrywek czegoś, czego nie była w stanie pojąć.

Leżała w łóżku, patrząc w sufit, kiedy nagle usłyszała cichy stukot. Serce zabiło jej mocniej, a dłoń mimowolnie sięgnęła po telefon na szafce nocnej. Spojrzała na ekran – 2:15. Wiedziała, że dzieci spały. Krzyś, po wczorajszym incydencie, był wyjątkowo cichy, a pozostali dwaj chłopcy już dawno zapadli w głęboki sen.

Stukanie rozbrzmiało ponownie, tym razem głośniejsze, bardziej wyraźne. Dochodziło z dołu, jakby ktoś powoli przechadzał się po kuchni. "Znowu?" pomyślała z niepokojem, ale tym razem poczuła potrzebę sprawdzenia, co się dzieje. Nocna cisza, którą kiedyś ceniła za jej kojący spokój, teraz wydawała się wrogiem – czymś, co chowało coś więcej niż tylko ciszę.

Zeszła cicho po schodach, starając się nie hałasować, choć każde jej kroki wydawały się rezonować w ciemności jak uderzenia młota. Kuchnia była pogrążona w mroku, a jedynie słabe światło księżyca przenikało przez zasłony. Joanna zatrzymała się na progu, patrząc w głąb pomieszczenia. Przez chwilę nic nie zauważyła, aż nagle dostrzegła niewielki ruch przy oknie. Coś tam było.

— Kto tam? — jej głos drżał, a w gardle poczuła gulę.

Cisza. Nic nie odpowiedziało, ale Joanna była pewna, że coś się poruszyło. W jej głowie pojawiły się setki możliwości – może to złodziej, może jakiś zwierzę, które przypadkowo dostało się do domu. Jednak uczucie zimna, które rozlało się po jej ciele, mówiło, że to coś innego. Coś o wiele bardziej złowrogiego.

Podeszła bliżej, próbując dostrzec więcej w ciemności. Stół w kuchni był pusty, szafki zamknięte. Wyglądało na to, że wszystko jest na swoim miejscu. Wtedy usłyszała szelest znowu – tym razem wyraźnie zza okna. Przez chwilę stała w bezruchu, nasłuchując.

„To może być wiatr,” próbowała przekonać samą siebie, ale w głębi duszy wiedziała, że to nie była prawda.

— Kim jesteś? — spytała nieśmiało, choć sama nie wiedziała, czy chce poznać odpowiedź.

Cisza.

Joanna poczuła zimne dreszcze, które przeszły przez jej plecy, gdy zauważyła coś jeszcze. Na oknie, w miejscu gdzie jeszcze chwilę temu było tylko szkło, teraz pojawiła się wyraźna smuga. Jakby ktoś – albo coś – delikatnie przejechało dłonią po powierzchni. Odcisk dłoni.

Jej serce zaczęło bić szybciej, a oddech stawał się płytszy. Wiedziała, że to nie mogło się stać samo. Ktoś – lub coś – było tam, tuż za szybą, obserwując ją.

Nie wiedziała, co zrobić. Czy powinna obudzić chłopców? Wezwać policję? Wszystkie te myśli przemknęły przez jej głowę w ułamku sekundy, ale żadna z nich nie wydawała się właściwa. Była uwięziona w swoim strachu, niezdolna do podjęcia jakiejkolwiek decyzji.

Wtedy znowu usłyszała ten szept. Tym razem nie pochodził zza okna. Był bliżej, o wiele bliżej. Jakby ktoś szeptał tuż za jej plecami.

— Mamo…

Odwróciła się gwałtownie, serce podeszło jej do gardła. W drzwiach stał Grzegorz, zaspany, trzymając się za rękaw piżamy. Jego oczy były lekko przymrużone, a twarz wyrażała zmęczenie.

— Co się stało, kochanie? — spytała, próbując ukryć drżenie w głosie.

— On znowu tu jest, mamo — powiedział Grześ cicho, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.

— Kto tu jest? — zapytała, choć już znała odpowiedź.

— Ten pan z ciemności. On zawsze przychodzi, kiedy jest noc. Mówi, że czeka na ciebie.

Słowa chłopca przeszyły ją jak lodowaty wiatr. „Czeka na mnie?” Te słowa rozbrzmiewały w jej głowie, a ich echo wypełniło każdą część jej umysłu. Zrozumiała, że to, co się działo, nie było tylko przypadkiem. To coś, czego nie mogła uniknąć, coś, co ją obserwowało od dłuższego czasu.

— Wracaj do łóżka, kochanie. To tylko zły sen. — Próbowała go uspokoić, choć sama nie wierzyła w to, co mówiła.

Gromisław spojrzał na nią jeszcze raz, a potem odwrócił się i powoli ruszył w stronę schodów. Joanna stała przez chwilę, próbując uspokoić swoje myśli. Przez cały czas czuła, że coś ją obserwuje. Nawet kiedy chłopiec zniknął za zakrętem korytarza, ona wciąż czuła jego obecność – tego "kogoś" z ciemności.

Gdy wreszcie wróciła do swojego pokoju, położyła się na łóżku, choć wiedziała, że sen nie przyjdzie. W jej głowie zaczęły krążyć wspomnienia z dzieciństwa. Kiedy była małą dziewczynką, mieszkała z rodzicami w podobnym domu, w którym też działy się dziwne rzeczy. Niewyjaśnione hałasy, cienie na ścianach, szepty w nocy. Wtedy jednak jej rodzice zawsze znajdowali jakieś racjonalne wytłumaczenie – wiatr, stare rury, czy nawet wyobraźnia dziecka. Ale teraz Sandra zaczynała zastanawiać się, czy to wszystko było prawdą.

„Czy to możliwe, że to, co działo się wtedy, wróciło teraz?” – ta myśl nie dawała jej spokoju. Czy te same siły, które dręczyły ją jako dziecko, teraz nawiedzały jej dzieci?

Z zamyślenia wyrwał ją nagły dźwięk. Telefon w jej dłoni zawibrował, a na ekranie pojawiła się wiadomość.

„Obserwuję cię” – brzmiał krótki, chłodny tekst.

Serce jej zamarło. Nie było nadawcy, ani numeru, z którego wiadomość została wysłana.


Rozdział 3: Wbity Nóż

Ciemność wokół była tak gęsta, że zdawała się wręcz namacalna. Joanna spała niespokojnie, przewracając się z boku na bok, jakby coś śniło jej się intensywnie, ale nie była w stanie przypomnieć sobie szczegółów. W pewnym momencie poczuła coś... dziwnego. Nie do końca wiedziała, co ją obudziło. Było to jak ukłucie niepokoju, jakby coś nienaturalnego zawisło w powietrzu, zagnieżdżając się głęboko w jej wnętrzu. Otworzyła oczy, próbując się uspokoić, ale z każdą sekundą czuła narastający lęk.

W pokoju panowała cisza, ale wydawało jej się, że coś wisi nad nią, że ciemność jest zbyt przytłaczająca. Wstała z łóżka, wsłuchując się w każdy dźwięk, który mógłby zdradzić obecność kogoś – lub czegoś – w domu.

Nie wiedziała dlaczego, ale pierwszym instynktem było sprawdzenie dzieci. Szybko, niemal automatycznie, ruszyła w stronę ich pokoju. Wbiegła tam jak oszalała, nieświadoma, że jej serce bije tak mocno, że prawie go nie słyszy.

Kiedy otworzyła drzwi, to, co zobaczyła, niemal wyrwało jej oddech z piersi. Na stole, przy którym zwykle dzieci rysowały lub odrabiały lekcje, wbity był nóż. Ostrze lśniło w bladej poświacie księżyca, która przedzierała się przez zasłony. Obok leżały przypadkowo porozrzucane rysunki dzieci – beztroskie obrazy, które nagle nabrały złowrogiego wymiaru.

Serce Joanny zamarło, jakby czas na chwilę przestał istnieć. Jej oczy błądziły od noża do śpiących dzieci, które leżały spokojnie w swoich łóżkach, nieświadome grozy, jaka rozgrywała się wokół nich. Każdy ich oddech wydawał się tak nierealny w tej scenerii. Joanna poczuła, jak zimny dreszcz przechodzi jej po plecach.

"Jak to możliwe?" – myślała gorączkowo, z trudem łapiąc oddech. "Przecież nikt nie mógł tu wejść…"

Nie odważyła się podejść bliżej do stołu. Miała wrażenie, że ten nóż – ta stalowa, zimna broń – jest symbolem czegoś znacznie gorszego. Jakby była ostrzeżeniem, znakiem, że coś obserwuje jej każdy ruch. "Czy to jest ostrzeżenie?" pytała się w myślach, próbując znaleźć sens w tym, co widziała.

Z trudem stłumiła narastającą panikę, chcąc wydać z siebie krzyk, który przyciągnąłby uwagę sąsiadów, policji, kogokolwiek. Ale wiedziała, że to nic nie da. Policja? Co mogliby powiedzieć? Co mogłaby im pokazać, oprócz wbitego noża? Wewnętrzny głos kazał jej się uspokoić, działać rozsądnie, choć wszystko w niej krzyczało.

Podeszła powoli do dzieci, obserwując, czy oddychają spokojnie, jakby musiała się upewnić, że nadal są żywe. Byli bezpieczni, śpiący, ale ona wiedziała, że to tylko pozory.

Nagle drzwi za jej plecami zaskrzypiały. Odwróciła się gwałtownie, gotowa bronić dzieci przed tym, co miało nadejść. Ale to tylko Grześ, jej najstarszy syn, stał w drzwiach, przecierając oczy. Jego włosy były rozczochrane, a wyraz twarzy niezmiennie niewinny.

— Mamo, co się dzieje? — zapytał, widząc jej przerażoną twarz.

Joanna nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Była rozdarta między chęcią ukrycia prawdy przed synem a przymusem mówienia wprost o tym, co się dzieje.

— Nic, kochanie — zaczęła, ale nie mogła już kłamać. — Wydaje mi się, że ktoś próbuje nas przestraszyć.

Grzegorz spojrzał na nóż wbity w stół i wrócił wzrokiem do matki.

— To on to zrobił, prawda? — zapytał niewinnie, a jego głos niósł w sobie coś więcej niż tylko dziecięcą ciekawość. Był niemal pewny tego, co mówił.

Joannaa poczuła, jak jej serce zaciska się w piersi. Chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że to tylko wyobraźnia, że to nic, ale sama nie wierzyła w te słowa. Nie mogła zaprzeczyć, że coś tu było, coś złośliwego, coś, co bawiło się ich strachem.

— Nie wiem, kochanie. — Odpowiedziała cicho, starając się, aby jej głos nie zadrżał.

Grześ spojrzał na nią poważnie.

— On mi to mówił, wiesz? — powiedział nagle, jakby przypomniał sobie coś ważnego.

Joanna poczuła, jak jej serce zamiera. Każde słowo jej syna wbijało się w jej duszę jak kolejne ostrze.

— Co ci mówił? — zapytała, starając się zachować spokój.

— Że jest tu z nami, że zawsze będzie. Że chce nas chronić, ale… — Grzesiek zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się nad znaczeniem słów, które miał wypowiedzieć. — Ale mówił, że najpierw musi cię przestraszyć. Bo wtedy staniesz się silniejsza.

Te słowa odbijały się echem w jej głowie. "Staniesz się silniejsza". To brzmiało tak absurdalnie, tak obłędnie, a jednak... coś w tym było. Coś w tym, co mówił jej syn, brzmiało dziwnie prawdziwie. Ale jak mogła w to wierzyć? Czy naprawdę istniało coś, co próbowało jej dać lekcję przez strach? Czy to był tylko koszmar, który teraz na stałe zagnieździł się w ich życiu?

Zamknęła oczy, próbując zebrać myśli. Wzięła głęboki oddech, czując, że zaczyna tracić kontrolę nad sytuacją. Ale przecież nie mogła tego pokazać dzieciom. Musiała być silna. Musiała z nimi walczyć.

Przysiadła na brzegu łóżka Grzesia, delikatnie głaszcząc go po włosach.

— Kochanie, nie pozwolę, żeby to coś nas przestraszyło. To jest nasz dom, a my jesteśmy tutaj bezpieczni — powiedziała, choć każde słowo wydawało się obciążone strachem, którego nie mogła ukryć.

Grzegorz spojrzał na nią z zaufaniem, jakby jej słowa naprawdę go uspokoiły.

— Wiem, mamo. On mi mówił, że nie jesteś gotowa, ale ja wiem, że jesteś. — W jego głosie brzmiała dziecięca pewność, która w jakiś sposób dodawała Joannie odwagi.

W głowie Joanny te słowa odbijały się echem. "Nie jesteś gotowa." Może rzeczywiście nie była. Ale wiedziała jedno – musiała walczyć. To coś nie miało prawa ich zastraszać, nie miało prawa niszczyć ich życia. Musiała dowiedzieć się, co to jest, jak sobie z tym poradzić. I zrobi to, niezależnie od tego, ile będzie musiała poświęcić.

To była walka, której nie mogła przegrać.


Rozdział 4: Mroczna Prawda

Joanna siedziała przy kuchennym stole, bawiąc się kawałkiem papieru, który miała w ręce. Wszędzie wokół niej panowała cisza, ale czuła, że nie jest sama. Od nocy, kiedy znalazła nóż wbity w stół w pokoju dzieci, coś się zmieniło. Nie była już pewna, czy jej dom jest miejscem, które znała. Miał w sobie coś dziwnego, obcego, jakby nie był już jej schronieniem, lecz miejscem, które stawało się coraz bardziej obce i wrogie.

Każdy dźwięk, nawet najdrobniejszy szelest, przyprawiał ją o dreszcze. Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie w stanie znosić tę sytuację. Czuła, że coś musi zrobić. Zbyt długo milczała, zbyt długo czekała na to, aż wszystko wróci do normy. Ale teraz wiedziała, że to nie wróci samo. Musiała działać.

Zdecydowała się na krok, którego nigdy wcześniej by nie rozważyła. Kiedyś nie wierzyła w takie rzeczy, ale teraz... Teraz wiedziała, że rzeczywistość ma więcej wymiarów, niż mogła sobie wyobrazić. Znalazła medium.

Siedząc w salonie, nerwowo spoglądała na zegar. O umówionej godzinie miała przyjść kobieta, która twierdziła, że może nawiązać kontakt z tym, co nie należy do świata żywych. Joanna czuła mieszankę ulgi i niepokoju. Czy to naprawdę mogło coś zmienić? Czy ta kobieta była prawdziwa, czy tylko kolejną oszustką, która wykorzystuje naiwność ludzi w desperacji?

Kiedy w końcu usłyszała dzwonek do drzwi, podskoczyła. Przez chwilę wahała się, ale wiedziała, że nie może się już wycofać. Otworzyła drzwi, a przed nią stała niewysoka kobieta o ciemnych oczach i długich, czarnych włosach. Wyglądała zupełnie inaczej, niż Joanna sobie wyobrażała. Była ubrana prosto, w czarną suknię, a jej twarz wyrażała spokój, jakby wiedziała coś, czego inni nie byli w stanie zrozumieć.

— Dzień dobry, pani... Wilczyńska? — zapytała Sandra, próbując nie brzmieć zbyt nerwowo.

Kobieta skinęła głową, patrząc na nią przenikliwym spojrzeniem.

— Tak, to ja. Proszę, możemy zacząć — odpowiedziała bez zbędnych wstępów.

Joanna poprowadziła ją do salonu, gdzie na stole leżały przedmioty, które miały według zaleceń medium pomóc w nawiązaniu kontaktu: świece, lustro, kilka fotografii jej dzieci.

Wilczyńska usiadła naprzeciwko Joanny i zapaliła świece. Zapanowała niepokojąca cisza. Kobieta przymknęła oczy, jakby nasłuchiwała czegoś niewidzialnego, czego Joanna nie mogła pojąć.

Po kilku minutach milczenia medium otworzyła oczy, które teraz zdawały się bardziej puste, jakby były oknem do innego świata.

— Czuje pani to? — zapytała nagle Wilczyńska, patrząc Joannie prosto w oczy.

Joanna skinęła głową, choć nie była pewna, co powinna odczuwać. Powietrze w pokoju zdawało się gęstnieć, jakby było cięższe, bardziej lepka materia zamiast lekkiego powiewu.

— Co to jest? — zapytała, nie mogąc już znieść napięcia.

Wilczyńska wzięła głęboki oddech i spojrzała na Joannę poważnie.

— To nie tylko duch. To nie jest zwykła obecność. Twój były mąż... — zaczęła, a Sandra zesztywniała. — Przywołał coś, co teraz żyje tutaj.

Te słowa sprawiły, że serce Joanny zamarło. Czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Myślała, że zrozumiała, co się dzieje, ale to, co usłyszała, przerosło jej wyobrażenia. Jej były mąż, człowiek, z którym spędziła lata, mógł przyczynić się do tego koszmaru?

— Ale... jak to możliwe? Dlaczego miałby to zrobić? — zapytała, czując, że zaraz się rozpłacze. Nie chciała wierzyć w to, co słyszała.

Wilczyńska patrzyła na nią ze zrozumieniem, ale bez cienia wahania.

— Czasami ludzie robią rzeczy, których nawet sami nie rozumieją. Twój mąż mógł być tylko narzędziem w rękach czegoś większego. Ale teraz to coś jest tutaj, z tobą, z twoimi dziećmi. I nie odejdzie łatwo.

Słowa te były jak młot uderzający w fundamenty rzeczywistości Joanny. Wszystko, co do tej pory znała, wydawało się rozpadać na kawałki. Jak miała walczyć z czymś, co przekraczało jej rozumienie?

— Co mam zrobić? — zapytała z desperacją w głosie. Łzy napływały jej do oczu, ale starała się je powstrzymać.

Wilczyńska spojrzała na nią uważnie, jakby ważyła swoje słowa.

— Musisz zostać. Ucieczka niczego nie zmieni. To coś jest z tobą związane, nie z tym miejscem. Uciekniesz, a ono pójdzie za tobą.

Te słowa wstrząsnęły Joanną. Planowała przecież ucieczkę, chciała zabrać dzieci i zostawić to wszystko za sobą. Myślała, że w nowym miejscu znajdzie spokój, że wszystko się skończy. Ale teraz wiedziała, że nie ma ucieczki. Była związana z czymś, czego nie rozumiała, a co nie pozwalało jej odejść.

— Ale jak mogę to zwalczyć? — zapytała drżącym głosem. — Przecież to jest... — Joanna przerwała, szukając właściwych słów. — To jest zbyt silne, zbyt... nieuchwytne.

Wilczyńska uśmiechnęła się smutno, ale jej twarz pozostała poważna.

— To coś żywi się twoim strachem. Musisz przestać się bać, bo tylko to daje mu siłę. Musisz się przeciwstawić. To trudne, wiem. Ale nie masz wyboru. Musisz walczyć.

Te słowa uderzyły Joannę niczym lodowaty powiew. Jak miała przestać się bać, skoro wszystko w niej krzyczało z przerażenia? Jak miała walczyć z czymś, co było niewidzialne, nieznane, a jednak tak potężne?

Spojrzała na Wilczyńską, próbując znaleźć w niej odpowiedź, ale w jej oczach widziała tylko spokój, jakby ta kobieta była przyzwyczajona do walki z takimi siłami.

— Dobrze, co mam zrobić? — zapytała w końcu, choć głos jej drżał.

— Musimy odprawić rytuał oczyszczenia. Ale to nie wystarczy. Sama musisz podjąć decyzję, że będziesz walczyć. Że nie pozwolisz temu czemuś zawładnąć twoim domem. To miejsce musi należeć do ciebie, nie do niego.

Joanna wzięła głęboki oddech. "Muszę walczyć" — pomyślała, patrząc na swoje dzieci przez okno w kuchni. Wiedziała, że nie ma innego wyboru. Nie mogła pozwolić, by strach zawładnął jej życiem, by odebrał jej dzieci.

— Zróbmy to — powiedziała stanowczo, choć w jej sercu nadal czaił się cień niepewności.


Rozdział 5: Walka o Dusze

Joanna czuła, że noc, która nadchodzi, będzie inna. Każdy kąt domu zdawał się oddychać napięciem, a powietrze było ciężkie od nieuchwytnego zagrożenia. Wiedziała, że coś się zbliża, coś, co przez ostatnie dni dawało tylko przedsmak swojego prawdziwego oblicza. Tym razem musiała być gotowa.

Medium, Wilczyńska, przystąpiła do przygotowań do rytuału, które miało rozpocząć się o północy. Świece były ustawione w idealnym kręgu, a na środku leżały różne przedmioty symboliczne: srebrny kielich, sól, kadzidło. Joanna, patrząc na te przedmioty, czuła mieszankę lęku i determinacji. To nie był już tylko dom. To była scena walki, której nie mogła przegrać.

Wilczyńska, która wydawała się niewzruszona, spojrzała na Joannę i powiedziała spokojnym, ale stanowczym głosem:

— Musisz być silna. Cokolwiek się wydarzy, nie daj się ponieść strachowi. Strach to ich najpotężniejsza broń.

Joanna przełknęła ślinę, skinęła głową i próbowała zebrać myśli. Wszyscy w domu spali — Krzyś i Michał leżeli w swoich łóżkach, nieświadomi tego, co może ich spotkać tej nocy. "Dla nich muszę to zrobić", pomyślała. Spojrzała na swoje dzieci i wiedziała, że nie może ich zawieść.

Rytuał rozpoczął się od cichego śpiewu Wilczyńskiej. Słowa, które wymawiała, były obce, ale niosły w sobie dziwne poczucie mocy. Powietrze w pokoju zaczęło drżeć. Świece, choć nie było przeciągu, zafalowały, a cienie na ścianach zaczęły tańczyć jak w malignie.

Nagle, bez ostrzeżenia, coś uderzyło w dom. Całe mieszkanie zatrzęsło się, jakby niewidzialna siła spróbowała rozerwać fundamenty. Joanna instynktownie chwyciła brzeg stołu, a jej serce zamarło. Spojrzała na Wilczyńską, ale ta nie przerwała swojego śpiewu. Jej głos stał się głośniejszy, bardziej intensywny, a słowa zdawały się wypełniać przestrzeń, walcząc z siłą, która próbowała wkroczyć.

Krzyś, którego do tej pory Joanna uważała za bezpiecznego, nagle zaczął się wiercić w łóżku. Jego twarz zmieniła wyraz — stała się napięta, a usta poruszały się, jakby szeptał coś niezrozumiałego. Joanna rzuciła się w jego stronę, ale Wilczyńska ją powstrzymała.

— Nie dotykaj go! — krzyknęła. — To ich karmisz strachem!

Serce Joanny biło jak oszalałe, ale co mogła zrobić? Jej syn, jedyna nadzieja na normalność, był teraz w niebezpieczeństwie, a ona miała stać z boku i patrzeć? Krzysiek unosił się powoli nad łóżkiem, jakby niewidzialne dłonie podnosiły jego ciało wbrew prawom fizyki. Jego oczy były szeroko otwarte, ale nie patrzyły na nic konkretnego.

— Mamo... on nas wszystkich chce — wyszeptał Krzyś, ale jego głos nie był jego. Brzmiał nieludzko, jakby należał do kogoś znacznie starszego, znacznie bardziej złowrogiego.

— Co mam zrobić?! — krzyknęła Joanna, patrząc na Wilczyńską. Panika zaczęła przejmować nad nią kontrolę.

Medium, teraz całkowicie zanurzona w rytuale, odpowiedziała stanowczym tonem:

— Zaufaj mi. Walczymy razem. Nie możesz się poddać!

Joanna zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na swojego syna, którego ciało nadal lewitowało nad łóżkiem. "To jest moje dziecko. To jest mój dom!" powtarzała sobie w myślach. Nie pozwoli, by coś im odebrało.

Krzysztof nagle wydał z siebie dźwięk przypominający ryk. Jego ciało zaczęło drgać, jakby coś próbowało się przez nie przedostać. Joanna poczuła, jakby ktoś zacisnął jej serce w pięści. Wiedziała, że musi coś zrobić.

Nagle, jakby odgórnie prowadzona, zaczęła krzyczeć słowa, które usłyszała wcześniej od Wilczyńskiej. Nie wiedziała, co znaczą, ale czuła, że w ich brzmieniu jest siła. Jej głos stawał się coraz mocniejszy, a cienie na ścianach zaczęły się cofać. Powietrze wokół niej wibrowało, jakby sama przestrzeń walczyła o przetrwanie.

Krzysiek, który jeszcze przed chwilą wydawał się być pod kontrolą mrocznych sił, nagle opadł na łóżko. Joanna natychmiast podbiegła do niego i przyciągnęła go do siebie, czując, jak jego ciało powoli się rozluźnia.

— Kochanie... jesteś bezpieczny... — szeptała, choć nie była tego pewna.

Wilczyńska skończyła rytuał, a cienie na ścianach zniknęły, jakby nigdy ich tam nie było. Powietrze było teraz cichsze, spokojniejsze, choć Joanna wciąż miała wrażenie, że to tylko cisza przed burzą.

— To jeszcze nie koniec — powiedziała Wilczyńska, jakby czytając jej myśli. — To coś nie odeszło. Ale osłabło.

Joanna spojrzała na medium, w jej oczach mieszanka ulgi i strachu. Wiedziała, że walka nie dobiegła końca. To było tylko starcie, a prawdziwa bitwa wciąż była przed nimi.

— Co teraz? — zapytała, przytulając mocniej Krzysztofa.

Wilczyńska podeszła bliżej, pochyliła się nad nimi i szeptem odpowiedziała:

— Teraz musisz przygotować się na więcej. To, co przybyło do tego domu, nie odejdzie łatwo. Ale teraz wiemy, że możesz walczyć. Nie jesteś bezbronna.

Te słowa były jak ukojenie, ale i przypomnienie o tym, co nadejdzie. Joanna czuła, że teraz będzie inaczej. Teraz wiedziała, jak walczyć, choć to dopiero początek.

Rozdział ten zakończył się niepokojem, który spowijał całą jej rzeczywistość, lecz wiedziała, że musi być silna — dla siebie i dla swoich dzieci.


Rozdział 6: Walka Ostateczna

Joanna siedziała przy kuchennym stole, wsłuchując się w dźwięki domu. Z zewnątrz dobiegały odgłosy nocnych ptaków, wiatr szarpał gałęziami, a w oddali słyszała odgłos samochodów, które przejeżdżały przez opuszczoną ulicę. Jednak to, co działo się w środku, było dla niej znacznie bardziej niepokojące. Czuła obecność czegoś niewidzialnego, coś, co od tygodni próbowało wyssać z niej wszelką nadzieję.

Przez te ostatnie dni czuła, jakby dom żył własnym życiem. Szuflady otwierały się i zamykały bez powodu, lustra zniekształcały odbicia, a nocami słyszała ciche szepty, które wydawały się pochodzić z głębin jej własnych koszmarów. Dzieci były coraz bardziej niespokojne, szczególnie Krzyś, który od rytuału Wilczyńskiej często miał drgawki i miewał nocne lęki. Joanna wiedziała, że musiała działać, ale jednocześnie czuła, że jej siły się wyczerpują.

Stała w kuchni, patrząc na otwarte szuflady. Tym razem jednak nie bała się.

— Próbujesz mnie przestraszyć, ale nie ucieknę. To mój dom — wyszeptała z determinacją, zamykając każdą szufladę, jakby tym samym zamykała drzwi przed intruzem.

Drzwi do salonu zaskrzypiały, jakby same się otworzyły. Joanna spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła cień, który przemykał po ścianie. Zacisnęła pięści i powtarzała sobie, że musi być silna. Wilczyńska powiedziała jej, że najważniejsze jest, aby nie karmić tego czegoś strachem.

Usłyszała cichy szept. Był bliżej, niż się spodziewała. Odwróciła się gwałtownie i zauważyła, że na podłodze salonu pojawiły się mokre ślady, jakby ktoś bosymi stopami przechadzał się po całym domu. „To niemożliwe”, pomyślała, czując, jak zimne dreszcze przebiegają wzdłuż jej kręgosłupa. Od tygodni nie padało, a wszystkie drzwi były zamknięte.

— Nie dam ci tego, czego chcesz — powiedziała, bardziej do siebie niż do czegokolwiek, co mogło jej słuchać.

Nagle, w jednej z szuflad w kuchni, usłyszała trzask. Szuflada otworzyła się z impetem, a z jej wnętrza wyleciał nóż, uderzając w ścianę obok Joanny. Kobieta cofnęła się o krok, ale nie uciekała. „To jest mój dom, nie pozwolę, żeby mnie z niego wypędzono”, powtarzała sobie w myślach.

Krzysiek, obudzony hałasem, wbiegł do kuchni, trzymając się za głowę.

— Mamo, on znowu jest tutaj — powiedział, ledwo mogąc powstrzymać łzy. — On nie chce, żebyśmy tu zostali...

Joanna uklękła obok syna i przyciągnęła go do siebie.

— Nie bój się, kochanie. To my tu zostaniemy. On nie ma nad nami władzy.

Krzyś spojrzał na matkę, a jego oczy były pełne strachu, ale i zaufania. Joanna wiedziała, że to dla niego musi być silna. Dla Krzysia, Grzesia i Michałka.

Nagle, z salonu dobiegł głośny huk, jakby coś ciężkiego spadło na podłogę. Joannaa, mocno ściskając dłoń syna, podniosła się i ruszyła w stronę salonu. Cokolwiek to było, musiała stawić temu czoła.

Kiedy weszła do salonu, zauważyła, że wszystkie meble były poprzewracane, a na ścianach pojawiły się dziwne znaki. Nie wiedziała, co oznaczają, ale miała przeczucie, że są to znaki ostrzegawcze, może nawet pieczęcie mające na celu zablokowanie czegoś, czego jeszcze nie rozumiała.

— Joanna... — usłyszała nagle głos Wilczyńskiej, która niespodziewanie pojawiła się w drzwiach. Medium, choć zmęczona, wyglądała na opanowaną. — To, co tu widzisz, to tylko iluzja. Ten dom próbuje cię złamać. Ale ty jesteś silniejsza niż to, co tu jest.

Joanna spojrzała na Wilczyńską z wdzięcznością, choć nadal miała wrażenie, że dom oddychał złośliwością. Każdy cień wydawał się obserwować, każdy szmer w powietrzu przypominał o czyjejś obecności.

— Musisz być gotowa na to, co nadejdzie — powiedziała Wilczyńska, podchodząc bliżej. — To nie skończy się dziś ani jutro. Ale musisz pamiętać, że nie jesteś sama. Walczymy razem.

— Co teraz? — zapytała Joanna, patrząc na znaki na ścianach. — Jak mam to powstrzymać? Jak mogę bronić swoich dzieci?

Wilczyńska zamyśliła się przez chwilę, a potem spojrzała na Joannę z determinacją.

— Musisz zrozumieć, że to nie miejsce jest nawiedzone. To ty jesteś celem. To, co tutaj jest, podąża za tobą. Ale nie możesz uciekać. Musisz się temu przeciwstawić. Przez te wszystkie lata twój strach karmił to, co teraz próbuje cię zniszczyć. Ale teraz masz siłę, której wcześniej nie miałaś.

Joanna spojrzała na swoje dzieci, które stały za nią, patrząc z lękiem na to, co się działo wokół nich. Wiedziała, że Wilczyńska ma rację. Musiała walczyć, nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla nich.

— Nie oddam im mojego domu — powiedziała cicho, ale stanowczo. — Nie pozwolę, by coś nas zniszczyło.

Wilczyńska uśmiechnęła się słabo.

— Właśnie tego się od ciebie bały. Twojej determinacji. Teraz jesteś silniejsza.

Nagle światło w całym domu zgasło, a cisza, która zapadła, była przerażająca. Joanna, Grzesiek, Krzysiek i Wilczyńska stali w ciemności, jedynie słysząc cichy, złowieszczy śmiech dochodzący z głębi domu.

— To się zaczyna — szepnęła Wilczyńska.

Wiedziały, że nadchodzi walka, której obie nie mogły się już dłużej unikać.


Rozdział 7: Ostatni Szept

Joannaa siedziała na kanapie, wpatrując się w pustkę przed sobą. Ostatnie dni wydawały się spokojniejsze. Szepty, dziwne zjawiska i nieustanne poczucie bycia obserwowaną powoli zanikały. Było to niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Czy to naprawdę koniec? Czy wszystko to, co nawiedzało ją i jej dzieci, zniknęło na dobre?

Michał siedział na dywanie, układając puzzle. Jego cichy, spokojny śmiech rozbrzmiewał w pomieszczeniu, dodając Joannie pewnej ulgi. Może, po wszystkich tych tygodniach koszmarów, nadchodził wreszcie moment spokoju.

— Mamo, spójrz! — zawołał Michałek, pokazując jej obrazek, który ułożyła.

Joanna uśmiechnęła się, próbując wyciszyć resztki niepokoju. Wszystko wydawało się wracać do normy. Wilczyńska po ostatnim rytuale zapewniała, że sytuacja powinna się uspokoić, ale Joanna nadal miała wątpliwości.

„Może to koniec”, myślała, przytulając do siebie poduszkę. Wewnątrz jednak wiedziała, że spokój, który czuła, był zbyt kruchy. Coś nadal czaiło się w cieniu. Każdy najmniejszy szmer w domu przypominał jej, że koszmar może powrócić w każdej chwili.

Wieczór zapadał, a dom powoli pogrążał się w półmroku. Joanna zapaliła kilka świec, starając się stworzyć w domu przytulną atmosferę. W tle grała cicha muzyka, mająca na celu zagłuszyć jej myśli. Było to jednak jak plaster na otwartą ranę — tymczasowe rozwiązanie, które wcale nie przywracało pełnego spokoju.

Krzysztof, który przez większość dnia był cichy, podszedł do niej powoli. Jego twarz była blada, a oczy miały ten specyficzny, niepokojący wyraz, który Joanna znała aż za dobrze.

— Mamo... on nadal tutaj jest — wyszeptał, patrząc na nią poważnie.

Joanna poczuła, jak jej serce zamarło na sekundę. Wiedziała, że nie może pokazać strachu, nie teraz, nie przed dziećmi. Musiała być dla nich silna, nawet jeśli jej dusza była na granicy załamania.

— Kto, kochanie? — zapytała cicho, starając się ukryć drżenie w głosie.

Krzyś wskazał na ciemny kąt pokoju.

— On stoi tam. Czeka na nas...

Joanna wzięła głęboki oddech, próbując stłumić rosnącą panikę. Oczywiście, to był tylko cień. Zwykły cień rzucany przez świece, które płonęły nierówno. Ale Krzyś... jego pewność, jego głęboka wiara, że coś tam było, sprawiły, że jej serce biło szybciej.

— To tylko cień, kochanie — odpowiedziała. — Nic tam nie ma.

— Mamo, on mówi, że wróci, kiedy będziecie spać — Krzyś szeptał, jakby zdradzał największy sekret, który miał być ukryty przed całym światem. — On powiedział, że przyjdzie po Michała.

Te słowa przeniknęły przez Joannę jak zimny nóż. Zdała sobie sprawę, że choć Wilczyńska mogła na chwilę uspokoić sytuację, nic nie zostało naprawdę rozwiązane. Coś wciąż tu było — i to coś chciało zabrać jej dzieci.

Joanna poczuła, jak gniew zaczyna rosnąć w niej od środka. To było jej życie, jej dom, jej dzieci! Ile razy miała jeszcze walczyć, ile razy miała jeszcze stawiać czoła temu, co niewidzialne i przerażające?

— Nie pozwolę na to — powiedziała cicho, ale stanowczo. — To mój dom. Moje dzieci. Nikt ich nie zabierze.

Wstała z kanapy i podeszła do kąta pokoju, w którym Krzysiek wskazywał cień. Zatrzymała się przed mrokiem i spojrzała w głąb, jakby wyzywała to coś, co tam było, do konfrontacji.

— Słyszysz mnie? — powiedziała na głos. Jej głos, choć drżał, niósł w sobie moc. — To mój dom. I nie będziesz nas straszyć. Nie pozwolę ci na to. Wynoś się stąd, raz na zawsze!

Chwilę później powietrze w pokoju wydawało się zgęstnieć. Świece na moment zadrżały, a ich płomień niemal zgasł. Joanna czuła, jak jej serce przyspiesza, ale nie cofnęła się. Stała tam, patrząc prosto w ciemność, gotowa do walki.

Krzyś podszedł do niej, chwytając ją za rękę. Jego mała dłoń była zimna, ale w dotyku była siła. Siła, którą Joanna teraz czuła w sobie. To nie był czas na ucieczkę, ani na strach. To był czas na walkę.

— On się boi, mamo — szepnął Krzysiek, patrząc na cień.

Joanna spojrzała na syna, a jej oczy zalśniły determinacją.

— Dobrze. I niech tak zostanie.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mordercza noc w Warszawie

Duchy w Pyrach

Przeklęty biurowiec